piątek, 30 marca 2018

Diabolik Lovers – Rozdział 15


|| 5.153 słowa ||

B ó l  o b o w i ą z k u  ż y c i a

 żeby ci nie było żal, ciągnąć życia wiecznie  
Usłyszałam płacz, lament i wołanie o pomoc. Uchyliłam powieki, ale kształty zlały się w jedno, a świat wirował we wszystkie strony — nie mogłam dopatrzeć, ani dokładnie określić skąd pochodzą odgłosy. Opierając się na łokciach, spróbowałam wstać. Nie udało się. Niemal natychmiast zabrakło mi sił, przez co na powrót upadłam na coś miękkiego. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w odgłosy rozpaczy i śmiechu. Głosy zlewały się w jedność, ale miałam wrażenie, że było ich więcej. Bo kto śmieje się i błaga jednocześnie?
Przełknęłam delikatnie ślinę. Gardło paliło żywym ogniem, a krtań zdarła się do krwistej czerwoności. Kręciło mi się w głowie. Nagle przypomniała mi się jedna oczywista rzecz. Głośno zaczerpnęłam powietrza i gwałtownie usiadłam na łóżku. Rozejrzałam się nieobecnym wzrokiem po różowym pomieszczeniu oświetlonym jasnym światłem. Ponownie usłyszałam śmiechy, a następnie poczułam szarpnięcie za nogę. Krzyknęłam przestraszona.
— No nareszcie, Bitch-chan~ — zagruchał zadowolony Laito, lubieżnie oblizując zakrwawione wargi. — Myślałem, że tylko Kanato-kun będzie się z tobą bawił. To by była wielka szkoda~. — Przejechał zimną dłonią wzdłuż odsłoniętej łydki, docierając do wnętrza mojego uda powolnymi muśnięciami opuszek palców.
Wyszarpnęłam obmacywaną nogę, czując kujący ból na drugiej. Zagryzłam wargi, gdy rozpoznałam ból wbijanych kłów. Wampir o fioletowych włosach, ugryzł mnie w prawą nogę.
— Przestań się wiercić, bo ponownie cię unieruchomię, bezczelna dziewucho! — wrzasnął rozgniewany Kanato. Skrzywiłam się, natychmiast odsuwając, gdy poluzował uścisk.
Uderzyłam o coś, podczas wycofywania się. Otworzyłam szerzej oczy z przerażenia, gdy zobaczyłam nieprzytomną i zakrwawioną Yui. Była blada jak porcelana, ale Ayato dalej wgryzał się w jej odsłonięte ciało. Miała podarte ubrania, które w żadnym wypadku nie nadawały się do dalszego użytku.
— Przestań, Kanato-kun, teraz ja chcę się zabawić z Bitch-chan Dwa — oznajmił Laito, popychając młodszego wampira z dala ode mnie, gdy spróbował chwycić ponownie moją nogę. — Nie lubię nieprzytomnych.
Instynktownie złapałam za tacę leżącą na szafce nocnej, którą miałam na wyciągnięcie ręki, ale Ayato przewidział mój ruch i złapał mnie mocno za nadgarstek, rzucając się w moją stronę — nie bacząc na bezpieczeństwo jasnowłosej. Przygniótł mnie swoim ciałem. Pod powiekami zapiekły mnie łzy, gdy z moich ust wydobył się krzyk.
— Zapłacisz mi za to — wycedził, obnażając kły i wbijając je w nagą część szyi.
Z mojego gardła ponownie dobył się krzyk spowodowany okropnym bólem. Zaczęłam się szamotać. Czyjaś ręka nagle zahaczyła o linię majtek. Nie chciałam brać w tym udziału. Nie zgadzałam się na to.
— Przestań się szarpać! Sama się o to prosiłaś — syknął, uśmiechając się z wyższością. — Trzeba było nie uciekać, nigdy nie zatopiłbym w tobie kłów, hehe.
Zacisnęłam kurczowo powieki, nie chcąc patrzeć na jego obrzydliwą twarz. Poczułam, jak błądził po moim ciele chłodnymi, szorstkimi dłońmi. Nagle rozerwał moją koszulę, materiał trzasnął pod jego siłą. Zaczęłam ponownie wierzgać nogami, gdy wreszcie komuś udało ściągnąć się mi majtki. To było obleśne. Byłam w amoku, nie mogłam nad niczym zapanować. Jęknęłam z rozpaczą, Ayato ścisnął moją odsłoniętą pierś, wbijając kły gdzieś po wewnętrznej stronie ud.
Coraz więcej łez gromadziło się w kącikach oczu, więc uchyliłam powieki. Natychmiast strumienie słonej cieczy ozdobiły moje policzki. Zaszlochałam, widząc przed sobą głupi uśmiech Laito, który śmiał się pod nosem. Jego twarz nabrała lekkiego koloru czerwieni. Błądziłam wzrokiem, omijając jego spojrzenie, gdy zaczął dotykać mnie pomiędzy udami. Zbrukana. Zniewolona. Zniszczona. Kręciło mi się w głowie, bolała mnie każda komórka ciała, każde drgnięcie mięśnia. Spróbowałam go kopnąć, ignorując ból zadawany przez kły Ayato i Kanato, ale mnie powstrzymał. Więc zasłoniłam się rękami, a gdy to nie pomogło, rzuciłam w niego poduszką. Posłał mi spojrzenie nie znoszące sprzeciwu i wgryzł się w mój przegub. Odchyliłam głowę, otwierając oczy do niebotycznych rozmiarów, na potężne uczucie bólu.
— Pro-oszę... Przestań-cie, bła-błagam — zaczęłam ich prosić, aby przestali, przez krztuszące mnie łzy, ale dostałam tylko mocne uderzenie w policzek od Kanato. Cała trójka się zaśmiała, na chwilę odsuwając ode mnie.
Szybko podsunęłam się na krawędź łóżka, zasłaniając najwięcej, jak potrafiłam. Drgałam z płaczu, czując, jak powoli ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Przeraziłam się, gdy wampiry ponownie nachyliły się nade mną, spychając Yui z głuchym trzaskiem na podłogę, nawet nie poświęcając jej uwagi. Byłam przerażona. Byłam zbrukana.
— Zosta-awcie mnie. Nie-nie chcę tego... — wyjęczałam załamana, drżącym głosem.
— Sama sobie na to zapracowałaś, Bitch-chan. Jak możemy ci odmówić, fufu~ — powiedział ze spokojem Laito, pociągając mnie za kostkę u nogi na środek łóżka.
Zaczęłam histerycznie krzyczeć o pomoc, krztusząc się w płaczu i wszechobecnym bólu.
I tak mi nikt nie pomoże.
♠ ♠ ♠
Siedziałam skulona w kącie swojego pokoju, bezmyślnie bawiąc się pluszowym królikiem. Chciałam przejść się po lesie, ale mama kategorycznie zabroniła mi wychodzenia razem z nią. Było mi smutno, gdy tak jawnie mnie odpychała. Nie miałam pojęcia, co zrobiłam źle, a chciałam to wiedzieć. Chciałam widzieć uśmiech na porcelanowej twarzy rodzicielki, na której zazwyczaj gościło wiele negatywnych emocji. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi, więc szybko podniosłam się, żeby przywitać mamę. Nie zamierzałam tak łatwo się poddać.
Wychyliłam się ostrożnie z pokoju i skrzywiłam, gdy do wnętrza domu wpadło jasne światło z zewnątrz. Nagle dotarło do mnie wesołe nucenie rodzicielki, co naprawdę mnie zdziwiło. Z zaskoczenia otworzyłam szerzej usta i prawie upuściłam królika. Mama nigdy nie była tak zadowolona. Spojrzałam na małe zawiniątko, które trzymała w ramionach.
— Mamo. Co to jest...? — zapytałam ostrożnie, nie chcąc, żeby z powodu mojego głosu wpadła w szał. Miałam dość ukrywania się pod łóżkiem, a potem sprzątania domu. Byłam zmęczona.
— Nie co — poprawiła — ale kto. To Akihito, twój nowy brat — oznajmiła z melodyjnym śmiechem, który brzmiał jak najcudowniejsze dzwonienie dzwonków.
Zachłysnęłam się powietrzem, rozumując, że w zawiniątku znajdowało się niemowlę. Ścisnęłam mocniej królika, gdy poczułam dziwne, piekące ciepło w klatce piersiowej. Mama, kołysząc się na boki, zgrabnie przeszła koło mnie i weszła do pokoju.
— Może mi go pokażesz? — zapytałam ze złością.
Dlaczego on, a nie ja?! Dlaczego on sprawił uśmiech na ustach mojej mamy, a nie ja?!
Wezbrała we mnie furia wściekłości i smutku. Musiałam coś zniszczyć. Musiałam się tego pozbyć. Natychmiast.
— Nie. Jesteś niebezpieczna.
♠ ♠ ♠
Nie mogąc znieść ogromnego pragnienia, sturlałam się z łóżka, upadając w ciemności pokoju. Byłam cała obolała, oblepiona potem i krwią — naprawdę śmierdzącą mieszanką zapachów, która wywoływała skurcze w żołądku. Spróbowałam podciągnąć się na krawędzi łóżka, ale mięśnie odmówiły mi całkowicie posłuszeństwa. Cud, że w ogóle żyłam, ktoś musiał im przerwać, bo trójka nieobliczalnych wampirów nie miała zamiaru przestać. Na samą myśl o nich, przestałam pełznąć w stronę drzwi.
Wzięłam dwa głębokie wdechy, a chwilę później przed moimi oczami pojawiły się twarze trojaczków. Skóra mi ścierpła, pokrywając się nową warstwą potu, kiedy wyobraziłam sobie ponownie ich dłonie na moim ciele, które powinno należeć tylko do mnie. Do gardła podeszła mi żółć. Zerwałam się z miejsca, podbiegając do drzwi. Po drodze zahaczyłam o coś i upadłam, nie zdążywszy, wyplułam całą zawartość na dywan. Gardło zapłonęło jeszcze potężniejszym ogniem, a próbując odkaszlnąć, zaczęłam się krztusić. Uderzyłam pięścią o klatkę piersiową i wtedy poczułam, że nie miałam na sobie góry.
Moje myśli powędrowały znowu w kierunku niedawnej sytuacji i nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wciąż czułam na sobie ich dotyk, słyszałam śmiech oraz słowa. Z ledwością powstrzymałam kolejne torsje. Spojrzałam niedbale za siebie, żeby zobaczyć, o co się potknęłam. Na ziemi, przy łóżku, wciąż leżała nieprzytomna Yui. Podeszłam do niej na klęczkach i obracając ją machinalnie na plecy, przystawiłam ucho do twarzy. Poczułam lekki oddech, więc ostatkami sił przeniosłam ją na łóżko — zajęło  mi to sporo czasu, a do tego dostatecznie mocno wycieńczyło. Rzuciłam na nią przykrycie, które ledwo zasłoniło jasnowłosą w połowie i upadłam, opierając się o szafkę nocną.
Kilka łez spłynęło mi po policzkach, a za nimi cały strumień. Nie mogłam zapomnieć o makabrycznym obrazie palącego się domu i płonących — mamy i Akihito. Ciągle miałam to przed oczami, nie mogłam wyzbyć się z głowy, że oni mogli żyć. To było nie możliwe, ale nie mogłam dopuścić się myśli o tym, że moja jedyna rodzina umarła, że oni jednak już nie żyją. Zadrżałam od stóp do głów, przytrzymując i gładząc dłonią szorstkie i nierówne drewno mebla. Powoli wypuszczałam nadmiar powietrza płuc, zaraz ponownie zalewając się szlochem.
Scena z ogniem odgrywała się raz po raz przed moimi oczami, napawając mnie coraz mocniejszym strachem i niekontrolowanym drżeniem. Pociągnęłam nosem, nie próbując nawet się uspokoić. Jedyne o czym teraz marzyłam, to zakopanie się w kołdrach mojego łóżka. Musiałam tylko wstać. Ale jeszcze lepszym byłoby wziąć coś ostrego i się tym zadźgać.
Bardzo kusząca propozycja...

W końcu zwyczajnie postanowiłam się położyć. Jakimś sposobem doszłam do mojego pokoju, upadając przed samym wejściem. Kopnęłam więc drzwi i dopełzłam do łóżka, wspinając się na nie resztkami sił, które produkowała znikoma determinacja. Zignorowałam rozrywający ból od palących ran na całym ciele. Opatuliłam się szczelnie wszystkim wokoło, przy okazji odczuwając masę siniaków. To powinno wystarczyć, ale kiedy zamykałam oczy, pojawiał się ogień, a wraz z nim paniczny strach oraz niepowstrzymany szloch. Źle się czułam, nie mogłam usnąć. Udawało mi się przymknąć powieki na chwilę, ale był to tylko półsen, przez co męczyłam się jeszcze bardziej.
Nie wiem ile tak leżałam, ale po smugach światła z nie do końca zasłoniętych, mosiężnych zasłon, wywnioskowałam, że kilka dni. Światło zmieniało się od jasnego, poprzez pomarańczowe, aż w końcu znikało — a cykl powtarzał się kilkakrotnie. Pewnego wieczoru, spojrzałam na szczelinę odsłaniającą okno, usłyszałam przed swoim pokojem niespokojne kroki i jakieś głosy. Nie obchodziło mnie to, więc zakryłam głowę, aby nie widzieć, ani nie słyszeć.
Jednak nie dany był mi spokój. Rozbrzmiał się stłumiony odgłos otwierania drzwi, skrzypienia podłogi, a następnie zrozpaczony głos Yui. Łóżko ugięło się, gdy dziewczyna prawdopodobnie usiadła na nim.
— Luna-chan, Luna-chan! — Poczułam, jak mną porusza, ale nie odezwałam się, ignorując ją kompletnie. — Widzisz Reiji-san, nie może iść jeszcze do szkoły! — wykrzyknęła niespokojnie.
— Zamilcz. Nie obchodzi mnie to, ma iść — oznajmił stanowczym głosem. — A jeśli tego nie zrobi — dodał, urywając na chwilę — obie dostaniecie karę, tym razem ode mnie.
Usłyszałam cichy śmiech okularnika i sapnięcie Yui.
— Macie dziesięć minut. Oporządź ją. Śmierdzi na odległość — powiedział spokojnie, po czym usłyszałam odgłos oddalających się kroków.
— Luna-chan, musisz — spróbowała wydostać mnie z pościeli — musisz, proszę, nie chcę znowu cierpieć, Luna-chan.
Ledwo podnosząc łokieć, uderzyłam jasnowłosą. Jęknęła z bólu. Nie wiem gdzie trafiłam. Nie obchodziło mnie to.
♠ ♠ ♠
Wreszcie Yui udało się wygrzebać mnie z łóżka, nie było to jednak fortunne dla mnie — wcale nie chciałam wstawać, ale poddałam się, bo wiedziałam, że jasnowłosej na tym zależało. Dziewczyna złapała mnie pod nogi i pachy i podniosła mnie. Zamknęłam oczy, pociągając nosem. Poczułam, jak jej drobne ciało drży od ciężaru mojego. Nie byłam bym zła, gdyby teraz mnie upuściła, a ja uderzyłam bym o coś głową i umarła. Zaniosła mnie do łazienki, poczułam smród potu i krwi. Nie mogłam go znieść.
— Luna-chan, trzymaj — podała mi gąbkę i jakąś białą butelkę z napisami na przodzie opakowania. — Umyj się, a ja szybko pójdę po twój mundurek.
Zanim zdążyłam się odwrócić, Yui wybiegła z pomieszczenia, zostawiając rzeczy nieopodal mnie. Spojrzałam na nie krótko, a następnie ponownie przymknęłam oczy, opierając głowę o brzeg wanny, chwytając go do tego lewą ręką. Chłód przebił się przez odsłoniętą, posiniaczoną skórę, dając ulgę bolącemu pieczeniu, ale najgorzej czułam to między nogami. Nie odebrali mi niewinności — walczyłam o nią — ale zdążyli mnie zabrudzić. Wezbrały we mnie mdłości.
— Luna-chan? Mogę wejść? — Usłyszałam stłumiony głos jasnowłosej po drugiej stronie drzwi. Nie odezwałam się. Nie miałam siły. Po jakiejś chwili; nie wiadomo jakiej, weszła do środka. — Och, Luna. Prosiłam cię o coś. — Uniosła i upuściła ramiona, żeby wyrazić swoje rozczarowanie. Ja tylko patrzyłam.
Usiadłyśmy w limuzynie, wcisnęłam się byleby siedzieć i tak pojechaliśmy w stronę szkoły z chrzęstem opon pojazdu.
— Spóźniłyście się — powiedział Reiji, nie unosząc spojrzenia znad czytanej książki. — Dziesięć minut — dodał, zamykając powieść i obdarzając nas srogim spojrzeniem czerwonych tęczówek.
— Przepraszamy, Reiji-san. Mycie trochę zajęło — oznajmiła skruszona Yui.
— Niedostatecznie ją domyłaś, Desko. Dalej śmierdzi — parsknął Ayato, posyłając mi łobuzerski uśmiech. Odwróciłam wzrok, spoglądając bezcelowo na zamknięte drzwi.
— Dokładnie. Teddy, czujesz ten smród? Haha. — Usłyszałam część monologu Kanato do swojego misia. Zakuło mnie na wspomnienie o maskotce. Do oczu ponownie wezbrały piekące łzy. Przetarłam powieki zaciśniętymi dłońmi.
Nie miałam pojęcia, jak przetrwam ten wieczór. Chciałam spróbować zaszyć się w łazience, albo w pokoju pielęgniarskim pod pretekstem bólu wszystkiego, coś na pewno wymyślę, bo na pewno nie pójdę na zajęcia.
— To nie miejsce na takie rozrywki, Ayato-kun — upomniał czerwonowłosego, Reiji.
— Przepraszam, Teddy...
— Przestaniesz się mnie czepiać w końcu! Nic, tylko twoje pierdolenie — krzyknął rozeźlony Ayato.
— Tch, musisz — odezwał się, do tej pory milczący, Subaru.
— Co znowu?!
— To wszystko twoja wina — wciął się Kanato, przestając najwyraźniej prowadzić jednostronny dialog z misiem, albo dalej go prowadził. Nie miałam ochoty na nich patrzeć.
Pojazd zaczął się trząść i nagle gwałtownie skręcił w bok i jeszcze raz. Usłyszałam pomruki oburzenia wśród wampirów oraz przeraźliwy krzyk Yui, gdy limuzyna podskoczyła, wywracając się do góry nogami. Serce pominęło kilka uderzeń, a ja uśmiechnęłam się błogo, zadowolona z takiego rodzaju śmierci. Poczułam silne szarpnięcie za kołnierz mundurka, a chwilę później chłód grudniowego powietrza. Moje kolana obtarły się o ziemię.
— Ugh, Desko jesteś ciężka — oznajmił z boku Ayato. Nie zwróciłam na to zbytniej uwagi i wyrwałam się z uścisku Laito.
Uniosłam gwałtownie wzrok, gdy usłyszałam charakterystyczne strzelanie, a następnie głośny wybuch. Ciepło oblało moje policzki, ogień rozświetlił ciemną noc. Zadygotałam, rozszerzając oczy. Zaczęłam ciężko oddychać. To niemożliwe, to nie może być prawda.
— Czy oni naprawdę, czy naprawdę — pomrukiwałam do siebie, nie mogąc uwierzyć. —NIE! — krzyknęłam, podbiegając blisko ognia. Zauważyłam tam drzwi. Była jeszcze szansa ich uratować! Wciąż była!
— Bitch-chan Dwa oszalała... — Poczułam silne szarpnięcie do tyłu. Wylądowałam w objęciach rudego wampira, który chwycił mnie w stalowym uścisku, pochylając się nad szyją. — To niebezpieczne — wyszeptał mi w kark.
— NIE! — krzyknęłam ponownie, wyciągając przed siebie rękę i wyrywając z objęć tego obleśnego osobnika. — Mogę jeszcze ich uratować! — Uderzyłam go w bok.
— Kogo? Z tamtego domu, jeśli ktoś tam był, nic nie zostało — oznajmił spokojnym głosem. — To niemożliwe — dodał dobitnie, gdy uspokoiłam się, aby posłuchać, co Laito miał do powiedzenia.
Do oczu ponownie napłynęła masa rzewnych łez, kończyny odmówiły mi posłuszeństwa. Nie będąc asekurowana już więcej przez wampira, upadłam bezwładnie, zdzierając sobie do reszty skórę kolan. Desperacko zaczęłam iść na klęczkach w kierunku jasnych płomieni. Łapczywie nabierałam powietrza, nie mogąc go odnaleźć w duszącym dymie.
Ewo... Ewo, pora wstawać. Ewo.
Otworzyłam szerzej oczy, na moment się zatrzymałam, rozejrzałam się na boki i potrząsnęłam głową. Akihito i mama mnie potrzebowali, nie miałam czasu na dziwne głosy. Usłyszałam ciche działanie maszyn, ale zaczęłam iść dalej, dopóki ponownie nie poczułam szarpnięcia. Chwycono mnie jak worek ziemniaków i przerzucono przez ramię. Krzyknęłam gardłowo, raniąc sobie krtań. Uderzyłam napastnika w plecy.
— Przestań, bo skręcę ci kark, przysięgam — zagroził mi gładko Subaru, ale nie przejęłam się tym i uderzałam wielokrotnie. Oczy zalała gęsta mgła, wywołana przez łzy, które skapywały z dołu do góry. Nagle świat zawirował.
Białowłosy postawił mnie na ziemi, przytrzymując jedną ręką, a drugą uderzając w twarz, która zaczęła natychmiastowo piec. Wydarłam się, czując ogłuszający ból.
— Zostaw mnie! Zostaw mnieee!
Siedziałam na łóżku, z przyciśniętym zimnym czymś do policzka. Yui gładziła delikatnie moje plecy, a ja kołysałam się na boki, patrząc na różany ogród przez szyby. Nie mogłam nadziwić się piękna tego miejsca w tak mrocznej rezydencji, wśród tych bestialskich pomiotów. I co z tego, że róże dawno zwiędły? 
— Mocno boli, Luna-chan? — zapytała mnie zatroskana jasnowłosa, nie odrywając lodu od piekącego miejsca. — Wiesz, Subaru-kun nie chciał, po prostu prze—
— Czy oni nie żyją, Yui-chan? — wypaliłam zdanie, które nie mogło znaleźć zatwierdzenia w mojej głowie na żaden możliwy sposób.
— Luna...
— Odpowiedz mi — zażądałam, nie mogąc dłużej żyć w niepewności.
Nastała głucha cisza. Rozrywało mnie od środka. Może był sposób, może tam na mnie czekali. Musiałam tylko znowu poczekać i znowu spróbować uciec. Uśmiechnęłam się na samą myśl o spotkaniu mamy i brata. Jeśli poczekali ponad miesiąc, poczekaliby jeszcze trochę. Już niedługo przechytrzę wstrętnych braci Sakamaki, a wszystko będzie po staremu.
— Oni nie żyją, Luna. Spłonęli — odezwała się powoli Yui.
Skrzywiłam się, marszcząc brwi. Nie zadowoliła mnie jej odpowiedź. Zawsze byłam po stronie dziewczyny, martwiłam się o nią, opiekowałam, a ona teraz występowała przeciw mnie. Wyrwałam się od jej dotyku, odrzucając lód na środek pokoju. Mrożonka rozbiła się na drobne, krystaliczne części.
— Nie kłam. Nie okłamuj mnie. Liczyłam na ciebie! — wrzasnęłam, podnosząc się i wskazując na nią palcem. — Jak śmiesz?! JAK MOŻESZ?! WYNOŚ SIĘ! — Chwyciłam za stojącą na biurku roślinę, rzucając nią w Yui. Udało się jej uniknąć ciosu.
— Luna-chan... Tak mi przykro — wybełkotała przez łzy.
To ja powinnam płakać, a nie ona!
— Wynoś się, kurwa, powiedziałam!!! — Podniosłam z ledwością drewniane krzesło i zamachnęłam się, żeby uderzyć nim w zamykające się drzwi. — Wracaj tutaj do cholery, kłamczucho!
— Luna-chan, uspokój się. Niedługo... Ach!
Wybiegłam za drzwi, obrzucając ją kawałkiem lodu. Raz trafiłam, ale drugi raz zdążyła mi uciec wgłąb korytarza. Nie pobiegłam za nią, tylko zalałam się ponownie łzami, trzasnęłam drzwiami i nieporadnie rzuciłam się twarzą na łóżko. Nie mogłam uwierzyć, że Yui obróciła się do mnie plecami. Teraz będę musiała podstępem zdobyć jej krew dla brata.
Ale to nic, jestem w stanie to zrobić.
— Ugh! Co to za dudnienie?! — wykrzyczałam w poduszkę, następnie przykrywając nią uszy, gdy hałas zrobił się tak natarczywy, że rozsadził mi od wewnątrz głowę.

Tej nocy śnił mi się senny koszmar.
Ponownie pojawiłam się przed płonącym domem, z którego buchał ogień, liżąc swoimi językami, paląc mi skórę. Jednak tym razem nikt mnie nie powstrzymał, wbiegłam do wnętrza chatki i także nikogo nie zastałam. W końcu ktoś mocno uderzył o moje ramię, odwróciłam się gwałtownie, ciesząc się, że to mógł być brat, albo mama.
— My umarliśmy, Luna. Idź już. Nie uratujesz nas — oznajmiła ze spokojem matka, tuląc do siebie nieruchome ciało Akihito. — Już zawiodłaś. Nic już na to nie poradzisz.
— To niemożliwe... — wyszeptałam, patrząc przerażona na palące się ciało rodzicielki. 
Skóra powoli zaczęła z niej schodzić, topniała pod wpływem gorąca, wydzielając przy tym obrzydliwy fetor. 
Nie baczyłam na smród, próbując się jakoś dostać do nich przez płomienie, ale palące języki ognia wdzierały się boleśnie aż do szpiku kostnego, zostawiając pełno czerwonych plam i jątrzących się ran. Zaczęłam przeraźliwie krzyczeć, gdy moje ubrania zajęły się ogniem. Płonęłam.
— Mówiłam ci. Odpuść.
Gwałtownie usiadłam na łóżku. Nieobecnym wzrokiem patrzyłam przed siebie i po prostu zaczęłam histerycznie płakać, w ogromnym bólu serca, które rozerwało się na drobne kawałki. Nie mogłam uwierzyć, że to był definitywny koniec i oni naprawdę od początku nie żyli. Yui miała rację, a ja ją tak podle potraktowałam — znowu, ale teraz to nie było ważne. Zdałam sobie sprawę, że nie miałam dla kogo żyć. Nie miałam chęci do jakiejkolwiek dalszej egzystencji. Nie potrafiłam dalej funkcjonować. Nie mogłam.
Opadłam z powrotem na zapoconą pościel, patrząc ślepo w rozmazany sufit. Wyrwał się ze mnie gardłowy krzyk, uderzałam pięściami o poduszki. Nie mogłam tego znieść, tego rozrywającego bólu. To było niemożliwe do pokonania. Ogarnęła mnie rozpacz. Miałam ochotę uderzać głową o ścianę, aż mózg nie wyleciałby krwawą miazgą przez uszy, wyrwać sobie włosy, wydłubać oczy, ścisnąć siebie i zgnieść — to miałam ochotę ze sobą zrobić.
Nie chciało mi się żyć. Chciałam umrzeć. Bardzo. 
♠ ♠ ♠
W głębi siebie wiedziałam od początku, że oni umarli, ale nie chciałam tego do siebie dopuścić. Organizm tworzył jakąś swoistą barierę przed wszelakimi niedogodnościami, które mogły mu zagrozić. A opinia innych tylko ją przełamywała, jednak punktem krytycznym okazał się koszmar i wymyślone przeze mnie słowa, wypowiedziane głosem mamy. Jakbym mówiła do siebie: „Pora wstać! Ej ty, właśnie ty! Pora się obudzić.”
Ból rozrywał mi czaszkę. Okropne kucie i odrętwienie promieniowało do każdej najmniejszej komórki ciała, wdzierając się w jej jądro, rozrywając od środka. Nieobecnym wzrokiem rozejrzałam się po znajomym pomieszczeniu — uspokoiłam się. Nie dając sobie rady z utrzymaniem ciężkiej głowy choćby sekundę dłużej, na powrót ułożyłam ją na przemoczonej poduszce. Przymknęłam oczy, ale kiedy tylko wykonywałam tę czynność, robiło się duszno, głucho, a obrazy ognia rozprzestrzeniały się mi tuż pod nosem. Nie mogłam spać, nie mogłam myśleć, nie mogłam funkcjonować, ale nadal byłam człowiekiem i chciało mi się do toalety. Wtedy z trudem zwlekałam się z łóżka (tylko wtedy, swoją drogą), z ledwością docierałam do łazienki, sikałam i z powrotem lądowałam w pościelach.
Wczoraj i chyba kiedyś jeszcze, przyszedł do mnie Reiji — nie obyło się od komentarza na temat mojego wszechobecnego smrodu; miałam to gdzieś, co myślał — powiedział zdawkowo o czymś i wyszedł. Mówił o jakiejś karze. Zawsze towarzyszyła mu Yui, wierna jak pies, podążała za nim, gdy tylko zbliżał się do mnie i z całych sił odciągała. Byłam jej za to wdzięczna, że nie musiałam teraz chodzić do szkoły, użerać się z natrętnym wampirem; mogłam spokojnie porównać okularnika do irytującego komara, który nie przestawał próbować uprzykrzyć mi życia.
— Luna-chan! Luna-chan! Śnieg! — Usłyszałam okrzyki radości jasnowłosej.
Wskoczyła na łóżko i zaczęła kołysać mnie na boki. Jęknęłam, zasłaniając się kołdrą. Zapomniałam, że siedziała tutaj i odrabiała lekcje. Mówiła, że miała wtedy spokój od Ayato. Na samą myśl, że się z nim pieprzyła, przyprawiało mnie o mdłości — wiedziałam to, byłam pewna, że ze sobą sypiali; wszystko na to wskazywało od przyłapania ich w pokoju pielęgniarskim. Nie potrafiłam tego wydostać z głowy. Nie wiedziałam dlaczego to robiła, przecież był obleśny, wykorzystywał ją, traktował jak zabawkę. Pieprzoną zabawkę!
— Luna-chan... — Entuzjazm w głosie Yui przygasł, zastąpił go lekko zaniepokojony głos. Znowu próbowała mnie wydostać z łóżka. — Niedługo święta — oznajmiła niecierpliwie, gdy nie wykazałam zainteresowania. Po prostu słuchałam, nie miałam siły na rozmowy. — Myślałam, myślałam, że... Hm, pójdziemy razem na świąteczne zakupy! — dokończyła radośnie, upadając obok na poduszki.
Chciałam się jej zaśmiać prosto w twarz. Chrześcijańskie święto w rezydencji wampirów, wycieczka do centrum handlowego, równoznaczna z ucieczką. Już widziałam oczami wyobraźni, jak po naszych ostatnich wybrykach, Reiji ochoczo przystępuje na prośbę Yui.
— Co... Co o tym myślisz, Luna-chan? — zapytała nieśmiało, przytłumionym głosem. Zdecydowanie leżała w zapoconej poduszce.
Zamrugałam oczami, poddając się powoli sennemu stanowi. Chciałam po prostu spać. Czy ona nie rozumiała, że straciłam rodzinę, jedyne oparcie? Najwidoczniej nie. Miałam jej to za złe, za to całe naciskanie i próby doprowadzenia mnie do porządku. Potrzebowałam czasu, bardzo dużo, żeby zagoić świeże rany.
— Nie — mruknęłam niewyraźnie, zamykając powieki i próbując stłumić pościelami zawiedzione westchnięcie Yui.
Dziwiłam się, że dziewczyna tak prosto wybaczyła mi napad na nią, gdy próbowała uświadomić mnie, że Akihito i mama spłonęli i już nie było dla nich żadnego ratunku. Ja bym nie wybaczyła...
♠ ♠ ♠
— Hej... Obudź się.
Poruszyłam się niespokojnie, odganiając zimny oddech przy uchu. Byłam zbyt zaspana, żeby poddać się prośbie Yui. Wreszcie udało mi się zasnąć i miałam w miarę spokojny sen — nie chciałam marnować takiej okazji. Jednak dziewczyna nie dawała za wygraną i ciągle szeptała mi wprost do lewego ucha, żebym się obudziła. Do tego jej oddech był bardzo zimny na moim, widocznie rozgrzanym, policzku. Zaczęłam się irytować, kiedy poczułam szarpnięcie za kostkę u nogi. Skuliłam się, bardziej zakopując w ochronnej pościeli.
— Proszę... Pomóż nam. — Prośba zmieniła na znaczeniu, a głos stał się słabszy, niemal niesłyszalny, ale ciągle go wyłapywałam. Jakby był zakodowany z tyłu mojej głowy.
W końcu zerwałam się do pozycji pionowej, przeskakując nieobecnym spojrzeniem po rzeczach znajdujących się w pokoju. Przetarłam oczy, powoli obracając wzrok w stronę, o dziwo, śpiącej jasnowłosej. Nie mogłam odgonić od siebie wrażenia, że to wcale nie ona szeptała do mnie przez ostatnią chwilę. Poczułam zimne dreszcze spływające wzdłuż kręgów kręgosłupa, zaczęłam się trząść. Zdecydowanie zrobiło się chłodniej. 
Pomieszczenie spowijała pomarańczowa poświata, przedzierająca się przez ciężkie zasłony, które nigdy nie były zaciągnięte do końca. Poprawiłam spadającą, zapoconą koszulę i wystawiłam ostrożnie nogi na miękki dywan. Podrapałam się po plecach, podchodząc do okna. Podłoga biła moje stopy zimnem, a od spodu parapetu powiewał wiatr. Wyjrzałam na różany ogród pokryty białą powłoką. Padał śnieg, przez co było jaśniej niż zwykle. Wcale nie można było dostrzec plugawego księżyca oraz towarzyszących mu gwiazd. 
— Pomóż nam...
Krzyknęłam, gdy ponownie usłyszałam czyiś kobiecy głos. Tym razem byłam stu procentowo pewna, że to nie delikatny ton Yui — ten, który do mnie przemówił był o wiele bardziej kobiecy, mniej piskliwy, po prostu inny. Przestraszyłam się nie na żarty, więc chwyciłam za pierwszy lepszy przedmiot, którym był nieszczęsny badyl w doniczce. Naprawdę nie rozumiałam, czemu jasnowłosa wybaczyła mi mój napad na nią. Mogłam zrobić jej krzywdę, a ona w zamian spokojnie i troskliwie zaczęła się mną opiekować jeszcze bardziej. Dręczyło mnie to nawet w takiej chwili. 
A może próbowałam odgonić te myśli?
Podeszłam na drżących nogach do lustra, starając się nie patrzeć na szklaną taflę i równocześnie uważać, gdzie stawiam kroki. Odłożyłam roślinę, szybko pociągając za pogniecioną pościel. Zarzuciłam nią jednym ruchem na lustro, wreszcie je zasłaniając. Nie miałam pojęcia, kto lubował się w lustrach przy łóżkach. 
— Błagam. Tylko ty jesteś w stanie... 
W przerażeniu otworzyłam szeroko oczy, zamrażając się w miejscu, gdy poczułam lodowate ręce przez tkaninę koszuli. Istota stojąca za mną umieściła dłonie na moich barkach i łaskotała kark swoim stęchłym oddech i kosmykami włosów. Tym razem zaczęłam przeraźliwie krzyczeć. 
Wyrwałam się z niechcianych objęć, które szybko mnie puściły, jakby przed chwilą wcale mnie nie trzymały. Upadłam z hukiem na podłogę, doczołgując się za fotel. Przytrzymałam się za głowę, rwąc niespokojnie włosy, kiedy rozrywający ból i dzwonienie w czaszce, nie przestawało być słyszalne.
— Luna-chan! Co się dzieje?! — Poczułam silne szarpnięcia za podstawę ramion, przez co krzyknęłam jeszcze bardziej. Nie mogłam oswoić się z dotykiem.
— Nie dotykaj mnie! — wrzasnęłam, wyrywając się ciepłu, jakie emanowała od siebie przerażona Yui.
Przestraszona całym dziwnym wydarzeniem, do rana nie przestałam kołysać się na boki w ciemnym kącie pokoju — tam gdzie nie docierało pomarańczowe światło nocy. 
Czy ja... Oszalałam...?

Po nocnym wydarzeniu z duchem jakiejś kobiety, byłam zmęczona jeszcze bardziej niż po koszmarach. Nie powiedziałam o tym Yui, niewiele ostatnio mówiłam — chyba przerażało mnie wypowiedzenie czegoś długiego, albo brakowało mi sił. Nie do końca rozumiałam ostatnio siebie. Słabo się czułam i to wcale nie przez ból fizyczny. Było dziwnie, jak nie poznawało się samego siebie.
Obecnie błądziłam po rezydencji, szukając drogi powrotnej do pokoju. Wyszłam się załatwić i już nie pamiętałam, jak mam wrócić. Obawiałam się, że to przez leki, których nie brałam. Szczerze, to je gdzieś zagubiłam. Podejrzewałam problemy, ale nie zaniki pamięci, czy brak koncentracji. Zresztą teraz było mi wszystko jedno. 
Wyszło na to, że zabłądziłam i przez przypadek trafiłam wprost do ciemnej kuchni. Widziałam tylko błyszczące patelnie, które odbijały światło księżyca — postanowił się wychylić; niedobrze, obrzydzał mnie. Po omacku zapaliłam światło. Skoro tu zawędrowałam, sięgnęłam przy okazji po szklankę i nalałam sobie wody z kranu. Dopiero, gdy zimna ciecz spotkała się z kubkami smakowymi, poczułam, jak bardzo byłam spragniona, ale to nie wszystko. Kątem oka, podczas rozkoszowania się napojem, zobaczyłam w drewnianym stojaku kilka, różnej wielkości noży. 
Ledwo stałam na nogach, więc podpierając się każdej rzeczy, podeszłam bliżej. Gdyby tak, tylko raz... Chwyciłam za zwykłą, czarną rękojeść — chłodnawa i twarda w dotyku; rzeczywista. Trzęsły mi się ręce, gdy uniosłam ostrze do bladej skóry nadgarstka. Nóż brzęknął o kafelki, wybijając mnie z transu. Zalała mnie fala łez, upadłam na podłogę, tuż przy stopach osoby, która wyrwała mi przedmiot z rąk. 
— Oj, Bitch-chan, Bitch-chan~. — Usłyszałam za sobą przesiąknięty kłamliwym zawiedzeniem głos Laito. — Czemu bawisz się beze mnie? Tak nieładnie, Bitch-chan~. — Westchnął przeciągle, kucając obok mnie.
Może wcale to nie było kłamstwo i naprawdę poczuł się zawiedziony? Tylko w innym sensie.
Pogłaskał czubek mojej głowy, czochrając przetłuszczone włosy, które opornie poddawały się jego dotykowi. Następnie pogładził boki mojej twarzy, miękko przejeżdżając palcem po spierzchniętych wargach. Przymknęłam oczy, nie chcąc tego czuć, nie chcąc pokazywać, że znowu płakałam.
— Przestań... — wybełkotałam. Przez gromadzącą się w ustach słoną ciecz, nie mogłam poprawnie użyć słów. Język plątał się, nie chcąc współpracować. Zesztywniał od ciągłych krzyków i braku konwersacji, dłuższej niż krótkie tak i nie
— To ty to zaczęłaś, a więc skończysz. — Uśmiechnął się pobłażliwie, nie przestając dotykać mojej twarzy. Spojrzałam mu przez chwilę w oczy pełne czegoś tajemniczego. Nic nie mogłam wyczytać z jego zielonych tęczówek, które zdawały się błyszczeć z podekscytowania. — Umrzesz, kiedy ja ci rozkażę. Zrozumiałaś? — ostrzegł mnie, zmieniając ton na poważny. Zadrżałam pod intensywnością jego głosu. Nie należałam do nikogo, więc... Po prostu się poddałam, przytakując głową, nie mając sił. 
Niezbyt dobrze przyswajałam to, co się działo obok. Nie wiedziałam, w jaki sposób Laito sprawił, że zaledwie chwilę później trzymał mnie w ramionach. Poczułam tylko jak się podniósł i złapał mnie pod pachy i nogi. Zamknęłam oczy, pociągając nosem. Objęłam ostrożnie jego szyję, nie chcąc żeby mnie teraz puścił. Byłam dziwnie otępiała i wystraszona. Nie chciałam upaść, podczas nieuwagi bądź zabaw rudowłosego wampira.
— Gdzie... Yui...? — mruknęłam słabo, coś na wzór tych słów.
Posadził mnie na łóżku, bez kombinowania i dobierania się do mnie. Oparłam się o drewnianą ramę, z ledwością podciągając poduszkę, a potem złapałam za brzeg zgniecionego koca i mocno się nim opatuliłam. Nie chciałam żeby mnie już więcej dotykał. Stało się nagle zimno, a przed oczami zaczęło robić ciemno.
— Bitch-chan jest z Ayato — powiedział z obojętnością, siadając na brzegu łóżka i patrząc na mnie nieodgadnionym spojrzeniem. Dziwnie się zachowywał i to najbardziej przyprawiało o niepokój. — Właśnie skończyli się zabawiać~.
— Wiedziałam... — wydukałam, nie siląc się nawet, żeby spojrzeć na jego obleśny uśmiech. To było pewne, że tam był.
Wpatrywał się we mnie bez słowa, z jego ust nie wyszło ani jedno, a ja nie miałam sił nic mówić. Wiem, że robił to w celu dalszej zabawy ze mną, ale mimo wszystko mi pomógł. Poczułam się dziwnie. Uratował mi w jakiś sposób życie. Miałam zamiar się pociąć, w kuchni, jak ostatni słabeusz, tchórz. Żałosne.
— Chcesz następnym razem popatrzeć, Bitch-chan~? — zaproponował, szturchając mnie w ramię. Zaśmiałam się, przykrywając twarz ręką.
— Jesteś... Obleśny...
— Jest na co, Bitch-chan. Uwierz — zachęcał rozbawiony, ściągając ze mnie powoli okrycie. Przytrzymałam prędko jego dłoń, otwierając oczy i patrząc na niego ostrożnie. Świetnie się bawił.
— Przestań... Mnie tak nazywać, durniu — wydukałam, odpychając go resztkami sił. Wcale nie drgnął z miejsca.
— Ależ... Bitch-chan, czyż nie jesteś suką? — zapytał, poszerzając swój uśmiech i zbliżając się do mnie jeszcze bardziej.
Położył dłoń obok mojej głowy, drugą ręką wręcz zrywając ze mnie koc, co było nie lada wyczynem, ponieważ owinęłam się w niego jak w kokon. Lubiłam to robić. Zaśmiałam się, gdy upadłam na poduszki, kiedy Laito próbował pozbyć się dzielącej go bariery między nim a mną. Nie miałam sił na wykłócanie się z napalonym wampirem, było mi wszystko jedno, co zrobi. Nie próbowałam się już więcej sprzeciwiać, nikt już nie oczekiwał, że będę dalej żyć.
Yui, wracaj, proszę.

a/n: Wszystkiego najlepszego z okazji zbliżających się świąt Wielkanocy! Życzę Wam dużo radości, pięknych pisanek, dobrego jedzenia (jak zwykle, jedzenie najważniejsze, a co), następnie mokrego dyngusa i wiele miłych chwil spędzonych z ważnymi dla Was osobami. Dla czytelników dużo czasu do czytania, a dla piszących, kolorowe wiadra konstruktywnej weny, wytrwałości i chęci. Żeby przecionki Wam nie przeszkadzały~! A ja od siebie oto daruję Wam długi nowy rozdział!
PS. Zaktualizowałam trochę postaci w zakładce Diabolik Lovers, chętnych, którzy chcą poczytać opisy bohaterów tego ff, zapraszam serdecznie. Może dowiecie się czegoś nowego?
Następny rozdział>>

Obserwatorzy